Himchan miał honor. Zawsze wiedział, gdzie jest jego miejsce. Nie wywyższał się, nie pchał, gdzie nie trzeba. Wzorowy uczeń, zawsze uśmiechnięty i pomocny dla każdego. Jednak... no właśnie, zawsze musi być jakieś "jednak". Tylko ja poznałam go na tyle, żeby odkryć, jak wiele ten człowiek ma zmartwień. Pod tym pięknym (niby szczerym) uśmiechem, skrywał się smutek i osamotnienie. Chyba tylko ja to widziałam. Od początku naszej znajomości, stopniowo udawało mi się go jakoś nastawić na tę "szczęśliwą" stronę, ale wciąż widać było jakieś zmartwienie, jakiś problem. Za każdym razem, gdy go o to pytałam, odpowiadał jedynie "Czemu o to pytasz? Nie widzisz, że mam dobry humor?" bądź "Nie chcę o tym rozmawiać". Często na samą wzmiankę reagował dziwnie i zawsze zmieniał temat. Martwiło mnie to, ale starałam się to ukrywać jak najlepiej i nadal starać się go rozweselić, jak tylko się dało.
- Oppa! Nie dźgaj mnie! To boli! - odskoczyłam, gdy tylko poczułam na plecach jego palce.
Chłopak zaśmiał się i wyszczerzył zęby.
- Ty wtedy tak śmiesznie krzyczysz - powiedział, powstrzymując się od śmiechu.
- Zawsze mi to robisz! To nie fair! - krzyknęłam, próbując dać mu po głowie, niestety jego wzrost i masa mięśniowa skutecznie stłumiły mój bunt.
- Himchan! Chciałam ci coś powiedzieć! Możesz przestać?! - nadal starałam się mu wyrwać, bezskutecznie.
- Tym razem to ty zaczęłaś - puścił mnie i odsunął się o dwa kroki.
- Dobra - westchnęłam, poprawiając włosy - Masz dzisiaj wolny wieczór, czy znowu jedziesz na próby, czy co ty tam musisz robić? - położyłam ręce na biodrach.
- Dzisiaj... - zastanowił się - chyba... nie, dzisiaj nie - popatrzył na mnie z ukosa.
Najwidoczniej zapomniał jaki dzisiaj był dzień - moje urodziny. Było już po południu, a on nadal nie złożył mi życzeń, ani nic z tych rzeczy. Nie ukrywałam swojego niezadowolenia.
- Przyjdziesz dziś do mnie? - zapytałam w końcu - jakoś tak koło 17?
- Nie wiem, czy o tej porze akurat nie mam obiadu w domu, czy coś, ale postaram się przyjść. 17 pod twoim domem?
- Okej - skinęłam głową.
- To co? Pizza? Czy znowu klasycznie kimchi? - zapytał kładąc rękę na moim ramieniu.
- Pizza - powiedziałam pewnie, po czym oboje poszliśmy w kierunku pizzerii.
Nadeszła godzina 17. Nie zakładałam na siebie nic szczególnego, dobrze wiedziałam, że mój przyjaciel nie dba o to, jak wyglądam. Zwykła baseballówka i jeansy w zupełności wystarczały. Wyjrzałam za okno - on już tam stał i czekał. Nie zwlekałam i szybko wybiegłam do niego przed dom.
- Jednak się udało? - zapytałam, uśmiechając się.
- No widzisz... W dniu urodzin, jak mógłbym się spóźnić - powiedział, wyjmując z kieszeni małe pudełeczko.
Gdy tylko zobaczyłam, że trzyma coś w kieszeni, od razu zwolniłam krok. Podeszłam do niego spokojnie i wzięłam paczuszkę do ręki. Himchan uśmiechnął się tak, że prawie tego nie było widać, ale... był to szczery uśmiech. Taki, który widzę u niego rzadko.
- No otwórz - zachęcał.
Ostrożnie zdjęłam niebieską wstążeczkę i odkryłam wieko. W środku spoczywała złota bransoletka. Na cienkim łańcuszku były zaczepione małe, szafirowe kuleczki. Była prześliczna, taka precyzyjna. Nigdy w życiu nie widziałam podobnej.
- Gdzie ty znalazłeś tak piękną rzecz? - zapytałam zadziwiona.
- Zdziwisz się, jak ci powiem - oblał się delikatnym rumieńcem.
- No powiedz.... - klepnęłam go lekko w ramię.
- Ale mnie nie wyśmiejesz? - upewniał się.
- Na pewno nie - uśmiechnęłam się do niego.
- Sam ją zrobiłem - odwrócił wzrok nieśmiało.
Zatkało mnie. Wiedziałam o nim prawie wszystko, ale nie miałam pojęcia, że potrafi tworzyć tak piękne rzeczy.
- Wow - otworzyłam szeroko oczy - masz talent - westchnęłam - pomożesz mi ją założyć?
Podałam mu bransoletkę. Himchan wziął biżuterię i delikatnie zapiął mi na nadgarstku.
- Pasuje do ciebie - powiedział, unosząc głowę.
Wtedy stało się coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Gdy podniósł głowę znad mojego nadgarstka, jego twarz znalazła się nie więcej jak centymetr od mojej. Patrzyłam mu w oczy, lekko przerażona. Nie wiedziałam co mam robić. Nagle zaczął się do mnie zbliżać. No, nie miał daleko, więc nie minęła sekunda, a on już mnie całował. Poczułam się dziwnie. Przez chwilę nie docierało do mnie to, co właśnie robiliśmy. Dopiero, gdy poczułam, że jego dłoń dotyka mojej szyi, ocknęłam się.Natychmiast go od siebie odepchnęłam.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, dotykając swoich ust.
- Ja przepraszam... Myślałem, że tego chcesz... - powiedział wyraźnie zmieszany.
- Że tego chcę?! O czym ty mówisz? - nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
- Przecież... Myślałem, że ci się podobam... - westchnął, drapiąc się po głowie.
- To źle myślałeś... Jesteśmy przyjaciółmi.... To nie to samo, co związek - zdenerwowałam się, ale starałam się opanowywać swój głos.
- Ale... dawałaś mi sygnały... Nie rozumiem...
- Przepraszam... - złapałam się i zaczęłam biec w kierunku domu, trzymając nadal w dłoni pudełeczko po bransoletce.
Minęły dwa dni. Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Dlaczego tak źle się czułam? Każde słowo przechodziło przeze mnie jak przez mgłę. Pojawiało się i od razu znikało. Cały ten czas spędziłam w łóżku, zastanawiając się, dlaczego tak mi źle. Owszem, to mój najlepszy przyjaciel, ale to był zwykły kosz. To nawet nie były wyrzuty sumienia. To był smutek, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Dlaczego tak bardzo go polubiłam? Dlaczego przez cały czas, gdy z nim przebywałam, towarzyszyło mi to dziwne uczucie? Dlaczego za każdym razem, gdy mówił mi o czymś co mnie kompletnie nie interesuje, słuchałam z wyjątkowym zaciekawianiem? Miałam zbyt wiele pytań, a za mało odpowiedzi. Każda chwila z nim spędzona, był czymś, czego nie chciałam zamienić na nic w świecie. Każde jego słowa traktowałam jak największe mądrości. Jego nawet najmniejszy sukces, był dla mnie czymś niezwykłym. Ciągłe wyczekiwanie na wiadomość, czy telefon. Chciałam jego uznania, zadowolenia, szczęścia...
Wtedy mnie oświeciło... To uczucie podczas pocałunku.... To było jedynie uczucie strachu, że może nie jestem dla niego wystarczająco dobra. To było coś, co wszystko zniszczyło. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo jestem w nim zakochana i zwyczajnie się tego przestraszyłam.
Zerwałam się z łóżka, niczym poparzona. Bransoletka od Himchana nadal spoczywała na moim nadgarstku. Szybko się przebrałam i uczesałam, po czym wybiegłam z domu jak torpeda. Pobiegłam prosto do jego domu, niestety, nie zastałam go tam. Następnym miejscem, jakie przyszło mi na myśl to wytwórnia. Miałam tam dosyć daleko, ale udało mi się całe szczęście złapać ostatni autobus. W niecałe pół godziny byłam pod jego wytwórnią. Nadeszła znowu pewna chwila niepewności. Stałam tak, zaciskając pięści i starałam się nie uciec. W końcu zebrałam się na odwagę i weszłam do środka.
Nikt nie był zaskoczony moją wizytą. Od razu dostałam wytyczne odnośnie tego, gdzie znajduje się w chwili obecnej Himchan. Dowiedziałam się też, że od dwóch dni nie opuszcza wytwórni, ćwicząc do upadłego. Biegłam po schodach jak szalona, myśląc tylko o tym, czy aby nie jest jeszcze za późno. Dotarłam do sali treningowej. Złapałam za klamkę i lekko nacisnęłam. Drzwi od razu się uchyliły. Przez szparę nie widziałam zbyt wiele. Otworzyłam je odrobinę szerzej.
- Cholera! - usłyszałam przeraźliwy wrzask Himchana.
Odszukałam go wzrokiem. Chłopak stał pod lustrem, wyraźnie zdenerwowany. Po chwili poleciała muzyka i szatyn zaczął znów tańczyć. Po pierwszej minucie potknął się i poleciał do przodu. Siedział tak przez chwilę, po czym z całej siły uderzył pięścią w podłogę. Wystraszyłam się i zakryłam usta dłonią. Do moich oczu powoli napływały łzy. Przypatrzyłam się, na jego dłoni pojawiła się krew. Otworzyłam drzwi szerzej i wbiegłam do niego.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, łapiąc do za poszkodowaną dłoń.
Chłopak próbował ją zabrać, ale skutecznie ją przytrzymałam i owinęłam swoją chustką.
- Odbiło ci?! - uderzyłam go w pierś.
Dopiero wtedy poczułam, że po policzkach spływają mi ciepłe łzy.
- Dlaczego to robisz?! Po co mi to robisz?! - zaczęłam go uderzać lekko pięściami, aby dać upust swojej złości - Dlaczego musiałeś spowodować, że się w tobie zakochałam?! - w końcu z tej całej bezradności oparłam głowę o jego tors.
Chłopak objął mnie i przycisnął do siebie.
- To dlaczego wtedy uciekłaś? - zapytał cicho.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. Jego spojrzenie było obojętne, nie wyrażało żadnych emocji.
- Ze strachu - powiedziałam poważnym tonem.
- Przed czym? - w jego głosie było słychać cień zaniepokojenia.
- Przed tym, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra - westchnęłam, powstrzymując się od kolejnej fali łez.
- Ty? - zaśmiał się - Wystarczająco dobra?
- Tak! Właśnie ja! Nigdy nie będę wystarczająco dobra, żeby cię uszczęśliwić!
- Chyba sobie ze mnie żartujesz....
- Nie... Zawsze chciałam, żebyś był szczęśliwy, ale... ty zawsze miałeś w sobie ten cień smutku.... - zaczęłam nerwowo zaciskać pięści.
- Cień smutku dlatego, że zawsze myślałem, że nie będę dla ciebie wystarczająco dobry, że uciekniesz tak, jak zrobiłaś to dwa dni temu i nigdy nie wrócisz, a to wszystko dlatego - podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie - że cię kocham.
- Himchan... wybaczysz mi kiedyś? - zapytałam błagalnym tonem.
- Już ci wybaczyłem.
Brunet pocałował mnie. Przez moje ciało przepływało teraz tysiące motyli. Każdy najmniejszy kąt wypełniała nieskończona radość i spełnienie. Misja: Uszczęśliwić - wypełniona.
~~~~~~~
Liczę na wasze komentarze! Jeśli lubisz czytać mojego bloga, dodaj go do "Obserwowanych" ^^
Mam nadzieję, że Wam się spodobało :D
Liczę na wasze komentarze! Jeśli lubisz czytać mojego bloga, dodaj go do "Obserwowanych" ^^
Mam nadzieję, że Wam się spodobało :D