wtorek, 19 lutego 2013

[G-Dragon] Narcyz

Byłam niesamowicie podniecona. Za chwilę miałam stanąć oko w oko przed moim najcudowniejszym idolem. Przed kimś kogo kochałam najbardziej na całym świecie. T.O.P był po prostu idealny. Każda rysa, gest czy słowo. Mężczyzna moich marzeń.
- Zapraszamy następne osoby - powiedziała jedna z dziewczyn kontrolujących cały fanmeeting.
Posłusznie udałam się ze swoim plakatem i płytą w ręku do ich stolika. Serce mi wariowało i myślałam, że zaraz zwrócę swoje śniadanie. Ostrożnie stawiałam stopy na schodach żeby się nie wywrócić. Schowałam głowę i podeszłam bliżej. To był mój czas. Schowałam swój lęk do kieszeni i uniosłam radośnie głowa.
- Oppa kocham cię najbardziej na świecie - powoli otworzyłam oczy.
Nikt sobie nie wyobraża jak się poczułam. Stałam z otwartymi ustami i nie mogłam wydusić z siebie słowa.
- Hej? - G-Dragon pomachał mi przed oczami.
Ocknęłam się z transu i spojrzałam na... niego. To nie był T.O.P, T.O.P siedział dwa siedzenia dalej. Na twarzy pojawił mi się grymas.
- Coś się stało? - zapytał ponownie GD.
- Aish - przeczesałam włosy i rozejrzałam się - Przepraszam, ale to nie do ciebie były te słowa - powiedziałam, zabierając płytę.
Po chwili poczułam wzrok innych. Odwróciłam się. No tak, najwidoczniej zbyt wiele osób usłyszało co powiedziałam. Inne fanki wyglądały jakby zaraz miały mnie zabić. Zadrżałam ze strachu.
- Chcesz powiedzieć, że mnie nie kochasz? - zaśmiał się Jiyong.
- Dokładnie - przygryzłam wargę.
Chłopak wyglądał jakby poczuł się dotknięty tym co powiedziałam. Ukłoniłam mu się i podeszłam do miejsca, gdzie siedzi T.O.P.
Fanmeeting skończył się równie szybko, jak się zaczął. Z bólem serca, że muszę opuszczać mojego biasa, skierowałam się do drzwi wyjściowych. Większość osób już dawno poszła, ale oczywiście moja niezdarność nie pozwoliła mi abym jak wszyscy "normalni" poszła do domu. Przystanęłam na chwilę pod daszkiem, żeby założyć czapkę i rękawiczki.
- Hej! - usłyszałam za sobą głos.
Obróciłam się. Jakże się zdziwiłam, gdy zobaczyłam właśnie jego. Nie, nie, to nie był T.O.P. Ktoś kogo o wiele bardziej nie lubiłam. Ładnie myślicie, oczywiście, że G-Dragon. Blondyn biegł do mnie tak szybko, że miałam wrażenie, że zaraz wykolei się niczym pociąg. Wyglądał dosyć zabawnie. Po chwili stał już koło mnie. Dyszał i krztusił się własną śliną.
- Przepraszam, wszystko ok? - zapytałam - Jiyong-ssi czy mnie wołałeś?
- TAK! - zrobił przerwę na oddech - Poczekaj - wygiął się w łuk i wziął głęboki oddech - Ja... Nie mogę... Przestać... Myśleć... O tym co mi powiedziałaś - powoli się uspokajał.
Chłopak przykucnął z zadyszki, a ja razem z nim. Nadal nie byłam pewna, czy wszystko z nim jest ok.
- Dlaczego mnie nie lubisz? - popatrzył na mnie w końcu.
Jego wzrok strasznie mnie skrępował. Schowałam rumieńce za szalikiem. Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. Zapomniałam języka w buzi i nie umiałam z siebie wydusić ani słowa.
- Ja... Znaczy... - ledwo mówiłam - Bo...
Blondyn widząc, że nie potrafię mu odpowiedzieć, wstał i otrzepał spodnie. Już nie miał zadyszki. Jego oddech był spokojny. Cały czas na mnie patrzył. Ja również poszłam w jego ślady i podniosłam się z ziemi. Westchnęłam głęboko i pocierać dłonie ze zdenerwowania.
- To powiesz mi czy nie? - powiedział już bardziej stanowczo.
- Bo lubię T.O.P! - wybuchłam.
- Niby za co? - drążył.
- Za to, że nie jest taki zakochany w sobie jak ty! - odwróciłam się do niego, żeby ukryć swoje zdenerwowanie.
- Ja jestem zakochany w sobie? - złapał mnie za nadgarstek i obrócił z powrotem - Ja?!
- Tak ty! - próbowałam się mu wyrwać, ale to jest jednak facet... Ciężkie życie kobiety.
- A jak mam ci udowodnić, że nie jestem? - nie wyglądał przyjaźnie.
- NIE WIEM! PUSZCZAJ! - krzyczałam do niego, ale nie zwracał na mnie uwagi.
- To się przekonamy - zaczął mnie ciągnąć za sobą.
Trzymał za mocno. Na nic były moje próby ucieczki. Zawlókł mnie na tyły budynku. Gdy tylko mnie puścił, ponownie spróbowałam ucieczki. Na marne. Otoczyły mnie ściany. Blondyn powoli sie do mnie zbliżał, a ja starałam się oddalić. Cała drżałam ze strachu. W końcu poczułam, że plecami dotykam zimnej ściany. G-Dragon stanął naprzeciwko mnie. Oparł się prawą ręką o ścianę, tuż koło mojej głowy. Starałam się opanować przerażenie. Przecież co on mógł mi takiego zrobić? Próbowałam śmiać się z tej całej chorej sytuacji, ale jakoś mi to nie wychodziło. Chłopak uniósł mój podbródek.
- Nadal twierdzisz, że jestem zakochany w samym sobie? - zapytał jak jakiś psychopata.
Przygryzłam wargę i kiwnęłam głową.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi - uśmiechnął się - udowodnię ci, że się myślisz.
W tej chwili wszystko się zmieniło. Jiyong pocałował mnie. Na prawdę mnie pocałował. Z początku chciałam mu się wyrwać, ale potem nie mogłam i... zatraciłam się w nim. Moje serce mocniej zabiło, a w brzuchu poczułam motylki. Wydawało mi się, jakby na świecie nie było nikogo po za nami. Jakby zatrzymał się czas i dał nam właśnie tę chwilę.
Lewa ręka Jiyonga spoczęła na mojej szyi. Biło od niego ciepło. Chłopak zaczął powoli się ode mnie odsuwać. Otworzyłam oczy. On tylko stał i się uśmiechał. Lekko zdezorientowana, nie wiedziałam co zrobić, więc zaczęłam rozglądać się po całej tej ślepej uliczce. GD tylko się zaśmiał.
- Jutro chcę cię widzieć na moim koncercie - powiedział dając mi wizytówkę - zadzwoń pod ten numer. Masz siedzieć w pierwszym rzędzie.
Odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę ulicy.
- Inaczej znajdę cię i znowu udowodnię jak bardzo jestem w sobie zakochany - krzyknął do mnie, nawet na mnie nie spoglądając.
Stałam tam jeszcze długo. Nie wiem co mi się stało, ale chyba chciałam nie iść na ten koncert. I żeby on znowu udowodnił, jak bardzo jest w sobie zakochany.


poniedziałek, 18 lutego 2013

[JB] Biała Gołębica

Nie wiedziałam początkowo co się dzieje. Gdy lekko otwierałam oczy, przelatywały nade mną światła. Zdawało mi się, że słyszałam głosy, ale jakoś dziwnie stłumione i jakby w oddali. Jedyne i ostatnie co pamiętam, to że dostałam czymś bardzo mocno w tył głowy. Czym? No to była nie lada zagadka.
Było mi zimno. Cały czas ktoś ,mnie dotykał. Kuł moje dłonie. Nie czułam bólu będąc pod narkozą, ale byłam wszystkiego świadoma. Na twarz założono mi coś dziwnego, pewnie żebym mogła oddychać. Nie pamiętam jak to się nazywa, na lekcjach biologii raczej spałam niż słuchałam o tym to jak naszej nauczycielce (70+) wpadł ząb do herbaty i zrobiły się potem z tego komórki. Jakoś tak, wolałam nie wnikać. Tak czy tak nie czułam się zbytnio komfortowo. Chciałam krzyczeć do tych ludzi. Zabawne co? Nie byłam w stanie koniuszkiem palca ruszyć, a co dopiero krzyczeć.
Obudziłam się wreszcie. Powoli uniosłam swoje powieki ku górze. Przysłoniłam je ręką, bardzo raziło mnie światło. Powoli zaczęłam jednak się z nim oswajać. Gdy już w pełni odzyskałam zdolność ostrego widzenia, rozejrzałam się. Znajdowałam się w dosyć małym pokoiku. Cały urządzony na biało. Naprzeciwko mnie był jedynie wózek z lekami i to chyba wszystko. Ah, no tak nie mogłabym przecież zapomnieć o tym za pewne niezawodnym telefonie, który był tak zakurzony, że można by się spierać jakiego jest koloru. Jednak coś tutaj nie pasowało. Podniosłam się odrobinkę i aż mi dech zaparło. Chłopak. Blondyn. Oparty o MOJE łóżko. Najwidoczniej spał, ale głowę miał odwróconą, więc nie byłam w stanie określić jego tożsamości. Wystraszyłam się. Już chciałam skorzystać z tego wielce zachęcającego telefonu, ale się nie przemogłam. Powoli podkuliłam nogi, z wielkim trudem co prawda (straszliwie bolał mnie kark), ale starałam się go nie dotykać żadną częścią ciała. Był całkiem ładnie ubrany. "Może to jakaś gwiazda?" pomyślałam. Tak, te moje myśli. Chwilę potem chłopak obrócił głowę, nadal w fazie snu. "Tak, moje przeżycia jednak nie mają sobie równych" zaśmiałam się w duchu. No cóż, teraz to wiele mogłoby się bić o moje miejsce, ale to właśnie przy moim łóżku siedział (a właściwie wpół leżał, ale zostawmy to na inną dyskusję) JB z samego JJ Project. Patrzyłam na niego i nie mogłam sobie niczego poukładać. Nic tu do siebie nie pasowało. Gwiazda, ja, szpital, no i telefon! Za wszelką cenę starałam się przypomnieć sobie co kol wiek z tego co działo się przed tym. Pustka. Jedna wielka pustka. Przypomniałam sobie jedynie, że zgubiłam gdzieś mój szczęśliwy amulet. "Oh, jakbym tylko wiedziała gdzie jest?" westchnęłam.
Po chwili blondyn się poruszył. Otworzył oczy i wyprostował się. Wyciągnął ręce do góry, przeciągnął się i ziewnął przeciągle. Dopiero po chwili mnie zauważył i od razu przywrócił się do porządku. Popatrzyłam na niego jak małe dziecko na ładną zabawkę. Chłopak rozejrzał się dookoła siebie, jakby z początku nie rozumiejąc całej tej zaistniałej sytuacji. Po chwili jednak jego twarz się rozluźniła. Przygryzłam dolną wargę, czekałam na jego wyjaśnienia.
- Jestem JB - wyciągnął do mnie rękę - Wiem, że to nie jest najlepsze miejsce na pierwsze spotkanie, ale niestety tak wyszło.
- ____ - uścisnęłam jego dłoń i od razu schowałam pod kołdrę.
- Po pierwsze... Strasznie cię przepraszam! - złożył ręce jak do modlitwy - Nie sądziłem, że to się tak skończy, nie wiem jak mam się wytłumaczyć.
Spojrzałam na niego pytająco.
- ... Ty nic nie pamiętasz? - zasmucił się.
Pokręciłam głową.
- Od czego mam zacząć? - podrapał się po głowie.
- Najlepiej od początku - powiedziałam i zamieniłam się w słuch.
- Dobrze - chrząknął - A więc... Właśnie wracałem z nagrania, znaczy wychodziłem z budynku. Pamiętam, że było dosyć zimno. Czekały tam na nas fanki, między innymi ty - pokazał na mnie palcem - Początkowo nie zwróciłem na was uwagi i wsiadłem do samochodu bez słowa. Niestety los chciał żebym przez przypadek zapomniał ze studia telefonu. Kazałem kierowcy zawrócić. Wszystko poszło gładko. Już miałem ponownie wsiąść do auta, gdy moją uwagę przykuło to coś - uniósł dłoń do góry i spuścił z niej wisiorek.
To był mój naszyjnik! Mój szczęśliwy amulet! Chciałam mu go zabrać, ale pozwoliłam mu dokończyć.
- To jest mój naszyjnik - już chciałam mu przerwać, ale pokazał mi gestem, żebym zaczekała - Mam takie dwa - wyjął spod koszulki drugi, tyle że czarny - Kiedyś w dzieciństwie dostałem je od pewnego mnicha. Powiedział, że jeśli znajdę swoją prawdziwą miłość, mam jej dać jeden z nich. Niestety zgubiłem go. Bardzo dawno temu. Wracając do historii następnego dnia dowiedziałem się, że ktoś go szukał. Bez problemu dowiedziałem się, że to byłaś ty. Dlatego też za wszelką cenę chciałem się dowiedzieć skąd go masz? - chłopak nabrał powietrza do płuc - Po jakimś czasie udało mi się ciebie znaleźć, jeszcze tego samego dnia. I wtedy to się stało. Już miałem do ciebie podejść, gdy się potknąłem i przez przypadek potrąciłem stojak na plakaty, który uderzył cię tak mocno w głowę.
"Stojak?! Czy ja dobrze słyszę?! Stojak?!" zastanawiałam się.
- Teraz jest pytanie... Skąd masz ten amulet? - ponownie uniósł go do góry.
Talizman przedstawiał białą gołębicę, która była uchwycona jakby w locie.
- Kiedyś... - powiedziałam słabym głosem - rodzice zabrali mnie w góry. Nie pamiętam dokładnie gdzie, ale pamiętam, że poszliśmy nad rzekę. Znalazłam go pomiędzy kamykami, w wodzie. Więcej nie pamiętam.
JB patrzył na mnie jakby go coś trafiło. Po chwili otrząsnął się i  uśmiechnął od ucha do ucha.
- Czy to możliwe? - przysunął się bliżej mnie - Czy to możliwe żebyś znalazła coś co należało do mnie?
Nie odpowiedziałam mu. Bałam się go, ale z drugiej strony chciałam jego bliskości. Chłopak złapał mnie za rękę, w którą wcześniej te strasznie pielęgniarki wbiły wenflon i uniósł do swoich ust. Powoli przysunął ją jeszcze bliżej. Poczułam jak jego ciepłe wargi przylegają do mojej dłoni. Wtedy poczułam się jakby tysiące fajerwerek zostało wystrzelonych w moim brzuchu naraz. Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
- Pani mojego życia - zaśmiał się - kto by pomyślał?


niedziela, 17 lutego 2013

[Taemin] Nauka Pasji

- Dziękuję! - powiedziałam, chowając pieniądze do kieszeni. Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić, widowisko się zakończyło. Włożyłam czapkę na głowę i udałam się aby pozbierać swoje rzeczy. Zrobiło się zimno. Gdy przyszłam tańczyć na ulicę, było co najmniej 20 na plusie, a teraz temperatura dramatycznie spadła. Spakowana i lekko zziębnięta pobiegłam na przystanek autobusowy. Mój miał przyjechać dopiero za pół godziny. Trzęsąca się z zimna, wyciągnęłam gazetę z torebki i zaczęłam ją kartkować.
- Same gwiazdy i nic ciekawego... - westchnęłam - a gdzie talent i pasja?
Z czasopismem przed oczami powoli usiadłam na ławeczce. Moje ramiona cały czas owiewał zimny podmuch wiatru. Patrzyłam na stronice gazety i starałam się doszukać czegoś co będzie warte poświęcenia uwagi. Nagle natrafiłam na jeden artykuł o zespole - SHINee. Przejrzałam dokładnie wszystkie zdjęcia, starając się znaleźć coś do czego mogę się przyczepić. Niestety, byli oni zbyt idealni.
- Ideały nie istnieją - powiedziałam do siebie - A gdzie tutaj pasja i talent? Myślą, że jak ładnie wyglądają to są kimś?
- Nie możesz być aż tak powierzchowna - usłyszałam koło siebie czyiś głos.
Spojrzałam w prawo. Koło mnie siedział młody chłopak ze spuszczoną głową. Miał na sobie długi płaszcz i kapelusz, więc nie mogłam zobaczyć jego twarzy. Wcześniej nie zauważyłam, że tam siedział. Skupiłam się wyłącznie na gazecie.
- Powierzchowna? - pomarszczyłam brwi.
- To, że są przedstawiani tak czy tak, nie oznacza, że wiesz jacy są... Na podstawie tego co jest tutaj napisane na pewno nie dowiesz się jaki jestem - chłopak zdjął kapelusz.
Jego twarz wydała mi się znajoma. Uniosłam magazyn i porównałam twarze. Po chwili zaniemówiłam.
- Ojej... Ja znaczy... Ty! - wskazałam na niego palcem i zakryłam buzię, żeby nie zacząć krzyczeć. Koło mnie siedziała gwiazda. Nie byle jaka. Taemin?! Ale co on tam robił?!
- Ja - spojrzał na niebo i westchnął - dlaczego wy wszystkie musicie być takie same? - powiedział bez emocji.
- Takie same? - oburzyłam się.
- Patrzycie tylko na obudowę, ale zajrzeć do środka nie ma komu - westchnął ponownie.
- Słucham? - odłożyłam gazetę na bok.
Szatyn powoli wstał i wyszedł na ulicę. Powoli odwrócił się do mnie i wykonał parę kroków tanecznych. Bardzo mi to zaimponowało, ale nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Podszedł do mnie.
- Zadowala cię to?
- Nie ma w tym za grosz uczuć czy emocji - powiedziałam obojętnie.
- No właśnie - chłopak tupną nogami ze złości - Wszystko się wali... Kiedyś sprawiało mi to przyjemność...
- Czemu teraz tak nie jest? - skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Gdy tańczysz... Sprawia ci to przyjemność, ale... Gdy tego chcesz... - spuścił głowę - robienie czegoś na siłę... Nie masz z tego żadnej satysfakcji - przeczesał grzywę ręką - bez celu... Nie ma to sensu... - powiedział apatycznie - Tak, w ogóle... - spojrzał na mnie od góry do dołu - ty tańczysz?
- Może trochę - powiedziałam skromnie.
- Pokaż - uniósł podbródek, jakby chciał podkreślić swoją wyższość.
Skrzywiłam się i podniosłam powoli.
- Sam tego chciałeś - włączyłam przenośny odtwarzacz i zatańczyłam krótki układ wymyślony na poczekaniu. Zakończyłam mocnym obrotem. Lekko zdyszana wyłączyłam urządzenie i przeciągnęłam się. Taemin był trochę zbity z tropu. Jakby go ktoś uderzył.
- I co? Szczęka opadła? - zaśmiałam się.
- Znaczy... Naucz mnie tak! - złapał mnie za ramiona.
- Ale jak? - wystraszyłam się.
- Tego, jak to robisz... Masz pasję... - popatrzył mi w oczy.
- Cały twój problem polega na tym - wyrwałam mu się - że kojarzy ci się to z bólem i niechęcią.
- I co mam niby z tym zrobić?
- Pomyśl o swoich 3 ulubionych rzeczach - powiedziałam.
- I co mam niby zrobić z naleśnikami, cheerleaderkami i telefonem?
- Wyobraź sobie, że musisz zaimponować cheerleaderkę, rozmawiającą przez telefon i jedzącą naleśniki.
Chłopak początkowo jakby nie zrozumiał, ale po chwili się zastanowił i uśmiechnął się szeroko. Powoli zamknął oczy i zaczął tańczyć. Miał uśmiech na twarzy przez cały czas. Podobało mu się. Skończył, powoli
uniósł powieki i westchnął.
- Wow - zaśmiał się - dawno się tak nie czułem.
Po chwili na przystanek przyjechał autobus. Spojrzałam na numer, ale to nie był mój. Taemin podszedł do mnie i mocno przytulił. Znieruchomiałam, każdy mój mięsień odmówił posłuszeństwa. Chłopak odsunął się i nałożył mi na ramiona swój płaszcz.
- Dziękuję - uśmiechnął się. Ujął moją twarz dłońmi i powoli zaczął przysuwać swoją twarz. Musnął lekko moje czoło swoimi ustami - Wrócę jeszcze po ten płaszcz.
Zaśmiał się i migiem wskoczył do autobusu, zostawiając mnie z płaszczem, torbą i nowym uczuciem.


poniedziałek, 11 lutego 2013

[Tao - z dedykacją dla Aki] Idealna Rodzina

"Szybciej, szybciej, szybciej" krzyczałam do siebie w myślach.
- Jak teraz się spóźnię to chyba się zabiję! - krzyknęłam do siebie.
Biegłam z tą cholerną smyczą w ręku ile sił w nogach. Wreszcie dotarłam na miejsce. Jak torpeda wbiegłam po schodach na trzecie piętro. Wyjęłam klucze, które dostałam od szefa i przekręciłam je w zamku. Okazało się, że były otwarte. Powoli otworzyłam je. Weszłam do ogromnego mieszkania. Sufit znajdował się bardzo wysoko, tak jakby były to 2, a nie jedno piętro. Po cichu zdjęłam buty i weszłam w głąb mieszkania. Całe wnętrze było bardzo nowoczesne, ale tylko w jednej palecie kolorów - samych odcieniach szarości. Wyjęłam z kieszeni małe przekąski i kucnęłam.
- Tao! - zaczęłam wołać - Tao! No chodź! - wyjęłam jeden mały krążek z paczuszki i zaczęłam nawoływać. - Tao!
- Nie wstyd ci? - usłyszałam czyiś głos nad sobą.
Wystraszyłam się nie na żarty. Wysypałam przez przypadek wszystkie przekąski na ziemię. Natychmiast podniosłam się. Przede mną stał wysoki, dobrze zbudowany brunet. Patrzył na mnie przeszywającym spojrzeniem tak, że od razu przeszły mnie ciarki.
- Przepraszam! - ukłoniłam sie - ja nie...
- Kim jesteś? - uniósł podbródek.
- J.. ja przyszłam wyprowadzić psa na spacer - jego ton głosu tak mnie przerażał, że ledwo odpowiadałam na zadane pytania.
- Tao? - przysunął się do mnie i spojrzał mi w oczy.
Odsunęłam się lekko od niego zmieszana.
- Tao od Mike'a - powiedziałam.
- To zabawne - założył ręce na biodra - jesteś jakaś głupia, czy coś?
- Co? - popatrzyłam na niego pytająco.
- Na serio? Tao? Nic ci to nie mówi? - skrzywił się - EXO?
Pomyślałam nad tym chwilę. Faktycznie! EXO! Jak mogłam nie pomyśleć?
- Aish - uderzyłam się w głowę - przepraszam, ja... Nie znam na tyle tego zespołu. Byłam przekonana, że Tao to pies.
Chłopak westchnął i poszedł. Zabrałam się za zbieranie rozsypanych pozostałościach po przekąskach. Po chwili "Tao" wrócił. Wstałam i otrzepałam spodnie z kurzu. Uniosłam wzrok i ujrzałam najsłodsze stworzenie na ziemi. Brunet miał w objęciach malutkiego pieska. Prawdopodobnie niedawno urodzonego.
- Omo - zakryłam usta ręką.
- To jest Mike - Tao uśmiechnął się do tego malutkiego stworzonka - znalazłem go niedawno na ulicy. Pewnie matka go porzuciła. Było tak zimno... Nie mogłem go zostawić - westchnął.
- Mogę? - zapytałam.
Tao przekazał mi tę kruszynę. Szczeniaczek cały się tszęsł. Nawet jeszcze nie zdążył spojrzeć na świat, bo nie otworzył ślepi.
- Chcę żeby go ktoś stąd zabrał - nagle spoważniał.
- Ale jak to? - skarciłam go spojrzeniem.
- Nie mogę go trzymać tutaj! Nie mam pojęcia jak zajmować się takim... takim... maleństwem - zaczął chodzić dookoła - on nie może tu zostać.
- Chwila - przerwałam mu - i czego ty teraz ode mnie oczekujesz?
- Że go zabierzesz?
- Eh... - pogłaskałam Mike'a po łebku - zróbmy tak. Zostanie u ciebie dopóki nie będzie już sprawnym szczeniakiem, a potem zabiorę go do schroniska.
- Dlaczego ma u mnie zostać?! - oburzył się.
- W tym schronisku on nie przeżyje nawet minuty! Jest za mały i nie ma matki!
Tao zastanowił się.
- Stoi, ale ja sobie z nim nie dam rady - pokręcił głową.
- Jeśli tylko się zgodzisz... - popatrzyłam jeszcze raz na to małe stworzenie - to pomogę ci się nim opiekować.
- Rób sobie co chcesz - machnął ręką.
- Okej - powiedziałam pewnie - w takim razie. Potrzebuję świeże mleko, malutką buteleczkę, ciepły koc, gazety, małą łyżeczkę, karmę dla szczeniaka i termometr - uśmiechnęłam się.
Chłopak popatrzył na mnie tępo, ubrał kurtkę i wyszedł. "Chyba mnie olał" pomyślałam.
Tao nie było już godzinę. Naprawdę pomyślałam, że jednak mi pomoże. Nie przejęłam sie tym jednak zbytnio. "Gwiazda, to myśli, że  wszystko mu wolno" pomyślałam. Mike wymagał dużej opieki. Trzeba było nad nim czuwać dzień i noc. Nie wiadomo było czy dożyje chociażby godziny, a co dopiero miesiąca. Po upływie czterech godzin, zrobiło się już późno. Jednak nie mogłam zostawić tego maleństwa samego. Co godzinę sprawdzałam mu temperaturę, znalezionym w szafce termometrem. Pomimo tego, że znałam tego Tao niecałe pięć godzin, to już mi się ten typ nie podobał.
Obudziłam się na ziemi. Otworzyłam powoli oczy. Rozejrzałam się dookoła. Mike spał słodko, opatulony jakimś puchatym kocem, którego wcześniej nie widziałam. Koło niego leżały rozłożone gazety i dwie miseczki. W jednej karma, a w drugiej woda. Podniosłam się, ale coś utrudniło mi ruch. Mnie też przykryto kocem. Wstałam i podeszłam do kuchni. Na blacie stała pusta buteleczka ze smoczkiem i karteczka koło niej. Otworzyłam zawiniątko i przeczytałam "zajmij się nim dobrze. Wracam wieczorem". Uśmiechnęłam się do siebie. "Może jednak nie jest taki zły jaki się wydaje?" pomyślałam.
Chłopak wrócił jak obiecał. Wyglądał na bardzo zmęczonego, ale pomimo to pozwolił sobie na zajęcie się szczeniakiem.
- Pozwoliłam sobie poczęstować się twoją herbatą i sucharkami - powiedziałam nieśmiało.
- Możesz brać co chcesz. To taka zapłata za opiekę na Mikiem - zniżył ton głosu.
Usiadłam koło niego. Nasze ramiona się stykały. Jego oddech się przyspieszył.
- Wygląda tak spokojnie kiedy śpi - westchnął Tao, patrząc na Mike'a.
- To prawda - uśmiechnęłam się - jest nadzwyczaj spokojny.
Podparłam się ręką. Po chwili Tao zrobił to samo. Nasze dłonie się dotykały. Przeszły mnie ciarki.
- Wczoraj... Byłam pewna, że olałeś całą sprawę - zasmuciłam się.
- Początkowo miałem taki plan, ale... zjadły mnie wyrzuty sumienia.
- Powiedz mi... Czy mogę u ciebie na razie zostać i się nim opiekować? - odwróciłam się w jego stronę.
- Hm... - uśmiechnął się - chyba musisz.
- Nie sądzisz, że teraz wyglądamy trochę jak rodzina? - wymsknęło mi się. Po tych słowach zakryłam sobie twarz dłońmi.
Tao zaśmiał się.
- Ja ojciec, ty matka, on dziecko?
- Mniej więcej - skrzywiłam się.
- Podoba mi się taka opcja - wyszczerzył zęby.
Brunet wstał powoli i przeciągnął się.
- W takim razie - schylił się do mnie i pocałował mnie w policzek - jesteś niezastąpiona kochanie.


[Zelo] Błędna Zazdrość

Z Zelo przyjaźniłam się już blisko rok. Gdy tylko przenieśli mnie do liceum w tym kraju, on pierwszy wyciągnął do mnie rękę. Większość odtrącała mnie ze względu na moje pochodzenie. Przykre, ale prawdziwe. Zelo zaś nauczył mnie w większości koreańskiego. Wiele mu zawdzięczam. Pomimo tego, że jest bardzo zapracowaną gwiazdą, to zawsze znalazł dla mnie czas. Zawsze o mnie pamiętał. Czasem nawet przysyłał mi zdjęcia z koncertów, albo te tuż przed czy po występie.
Niestety był jeden minus. Byłam w nim śmiertelnie zakochana. W około niego i tak kręciła sie wystarczająca ilość dziewczyn. Skrywałam to przed wszystkimi. Nie chciałam żeby kto kol wiek wiedział zwłaszcza, że ufałam tylko Zelo i nikomu innemu. Często gdy widziałam jak dziewczyny starają się o jego wględy, bolało mnie serce. Głównie dlatego, że on w takiej sytuacji zawsze zdaje się z nimi flirtować.
Właśnie wychodziłam z sekretariatu. Poproszone mnie abym przygotowała swoje dokumety, aby wyrobili mi wreszcie moją własną kartę ucznia. Przypadkiem wpadłam na Zelo. Widocznie bardzo się spieszył, bo wydawał się być jakiś zdenerwowany. Pomógł mi pozbierać z ziemi wszystkie rzeczy i stanął przede mną. Jego ręce wyraźnie gestami dawały znaki, że nie ma zbyt dużo czasu.
- Gdzie się tak śpieszysz? - zapytałam w półuśmiechu.
- Mam coś ważnego do załatwienia - przygryzł wargę - słuchaj... - "no zaczyna się kolejna wymówka" pomyślałam - dzisiaj nie dam rady się z tobą spotkać po szkole. Nie mam w ogóle czasu ostatnio. No wiesz... Mamy wielkie przygotowania do... tego festiwalu co to będzie niedługo - uśmiechnął się nerwowo.
- Jakiego festiwalu? - naciskałam.
- No wiesz... To duży festiwal. I no... Razem z chłopakami musimy się do niego porządnie przygotować... - zaczął się rozglądać.
- Jasne - powiedziałam obojętnie - idź. Jak zwykle wychodzi - westchnęłam - no to pa - rzuciłam i ruszyłam w stronę szatni.
Zelo jakby nie zwrócił na mnie uwagi, pędem pobiegł w stronę drzwi. Po chwili go coś zatrzymało. Odwróciłam się żeby zobaczyć, dlaczego jeszcze nie poszedł. Ten zaś odebrał telefon.
- Noona! - uśmiechnął się - zaraz będę!
Reszty nie usłyszałam, bo zaraz po tych słowach opuścił budynek, ale już to mi wystarczyło żeby poczuć się wystarczająco zranioną. To było jak nóż w plecy. Niezwłocznie rzuciłam wszystko i postanowiłam, że troszkę go po szpieguję. Wiem, to okrutne, ale musiałam wiedzieć kto to. "A jeśli to była jakaś bliska znajoma?" zastanawiałam się. Od razu wymieniłam sobie całą listę starszych dziewczyn, o których mówił mi Zelo. Niestety nic mi to nie pomogło.
Wybiegłam przed szkołę. Teoretycznie powinnam być wtedy na zajęciach, ale nie mogłam tego tak zostawić. Zelo zazwyczaj przyjeżdżał do szkoły na deskorolce, toteż pewnie i na niej wracał. Rozejrzałam się. Ujrzałam go jak skręcał już na główną ulicę. Jak idiotka rzuciłam się w pogoń za nim. Przy okazji o mało co nie staranowało mnie parę samochodów. Minęłam trzy przecznice biegając za tym chłopakiem, ale po czwartej już czułam, że z moją kondycją wcale nie jest tak dobrze jak mi się zdawało. "Było nie omijać lekcji wf" skarciłam się. No cóż, biegłam dalej. Po około piętnastu minutach znalazłam się za koszem na śmieci z widokiem na kawiarenkę, w której siedział Zelo. Usiadł przy stoliku na dworze, toteż miałam cudowną wizję na wszystko co się działo.
- Mnie jeszcze nigdy nie zabrał w takie miejsce - powiedziałam do siebie smutno.
Czekałam i czekałam, a nic się nie działo. Nagle pojawiła się w kawiarence jakaś dziwna kobieta. Wyglądała na sporo po 30-stce. Ubrana była w czerwoną, kusą sukienkę, a na nogach miała co najmniej dziesięciocentymetrowe szpilki. Wyglądała na bardzo dzianą osobę. Trzeba było jej przyznać.
Kobieta zaczęła zmierzać w kierunku Zelo. Po chwili oboje przywitali się długim uściskiem. Tgo było za wiele. Do moich oczu zaczynały napływać łzy. Kucnęłam i oparłam się o ścianę wielkiego śmietnika. A więc to ona była efektem jego adoracji? Nie rozumiałam już niczego. Odeszłam stamtąd od razu, pełna żalu i smutku.
Następnego dnia nie miałam już na nic ochoty. Odmawiałam jedzenia, picia. Każda czynność sprawiała, że czułam się coraz gorzej. Traciłam zapał do wszystkiego. Snułam się powoli na szkolnym korytarzu, obijając się to o jedną to o drugą ścianę. Zastanawiając się co jeszcze mi pozostało.
- ____ co ci jest? - poczułam na swoim nadgarstku ciepłą dłoń Zelo.
Na początku nie zarejestrowałam, że ktoś coś w ogóle do mnie mówi. Spojrzałam na niego bez wyrazu. Patrzyłam mu głęboko w oczy, dając mu do zrozumienia, że nie mam siły na rozmowę z nim.
- Nie odbierasz telefonu, nie piszesz, nie rozmawiasz - popatrzył na mnie jakby miał wyrzuty sumienia - Czy zrobiłem coś złego?
Już chciałam wylać na niego całą swoją złość, ale ugryzłam się w język. Przygryzłam dolną wargę tak, że zbielała. Zamknęłam oczy i pokręciłam przecząco głową.
- Hm... Może... Na poprawienie samopoczucia... Dasz się dzisiaj zaprosić na wieczór? - wyszczerzył swoje białe zęby.
Uniosłam głowę. Jego oczy świeciły się z radości. Jak można im nie odmówić?
- Jasne - powiedziałam cicho.
- To wspaniale! - podskoczył z radości - Mam ci dziś do powiedzenia coś niesamowicie pilnego.
"O swojej nowej lasce?" pomyślałam.
- Będę - burknęłam i odeszłam od niego
Dostałam od niego wiadomość żebyśmy spotkali się w jednej z naszych ulubionych restauracji. Stawiłam się tam o umówionej godzinie. On zaś się spóźniał. Jak głupek stałam w tej restauracji, czekając aż on raczy się zjawić i potwierdzić rezerwację. Szlag mnie już trafiał.
- Może pani zadzwonić do swojego przyjaciela? Jeśli nie potwierdzimy rezerwacji w ciągu 15 minut to będzie już nieaktualna - pośpieszał mnie jeden z pracowników.
Spojrzałam na zegarek i zaczęłam się rozglądać. Po chwili dostrzegłam go w oddali jak wchodził. Natychmiast zaczęłam do niego machać.
Nareszcie zasiedliśmy do stolika. Chciałam mieć już to wszystko za sobą. Nie złożyłam zamówienia, nie miałam ochoty na jedzenie. Nie miałam na nic ochoty.
- Powiedz mi po prostu to, co chciałeś mi powiedzieć - westchnęłam i oparłam się łokciami o stolik.
- Eh... - westchnął głęboko - nie wiem dlaczego się tak zachowujesz. Chcę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Jest to raczej dla mnie trudne.
- Wiem, że umawiasz się z dużo starszą od siebie - rzuciłam.
Zelo jakby nie załapał o co mi chodzi i przekręcił głowę.
- Widziałam jak się z nią spotkałeś. Z nooną - skrzyżowałam ręce na piersiach.
Blondyn po chwili wybuchł śmiechem. Śmiał się tak głośno, że wszyscy skierowali spojrzenia na nas.
- To moja ciocia - zakrył twarz dłonią - Chciałem ci powiedzieć coś innego.
Złapał moją rękę. Popatrzyłam na niego. Poczułam motyle w brzuchu.
- Chciałem ci powiedzieć... że lubię cię - spuścił głowę, aby schować rumieńce.
- Ale... co - oczy mi się rozszerzyły.
- Od samego początku - spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się - _____ czy zostaniesz moją dziewczyną?
Zatkało mnie. Nie mogłam z siebie wydusić nawet jednego słowa. Patrzyłam w niego tępo. W głębi błagałam żeby mnie ktoś walnął i żebym odpowiedziała mu głośno "TAK!".
- _____ to jak będzie? - przygryzł kusząco wargę.
- Tak! - wrzasnęłam nagle.
Po chwili opanowałam się i zaśmiałam.
- Zawsze - zakryłam twarz dłońmi.
Zelo wstał ze swojego miejsca. Obszedł stół i zatrzymał się przy mnie. Powoli zabrał moje dłonie z mojej twarzy. Zbliżył się nieco i musnął moje usta. Odsunął się i popatrzył raz jeszcze na mnię. Otworzyłam powoli oczy.
- Jagi... - powiedział szeptem - teraz już nikomu cię nie oddam.


niedziela, 10 lutego 2013

[Kris] Rzeczywistość

Dzień jak codzień. Praca w agencji SM Enterteinment z początku zdawała się być tak atrakcyjna, jednak były to jedynie pozory. Raczej nie odpowiadało mi ciągłe latanie za dyrektorem z jego kubkiem kawy w ręku. Jedna wielka monotonia.
Miałam wielką nadzieję, że chociaż uda mi się poznać jednego z idoli, niestety moje nadzieje były na razie w fazie niedokonania. Byłam odpowiedzialna jedynie za spełnianie zachcianek dyrektora i jego orszaku. Brzmi wspaniale, nieprawdaż? Jednak nie byłam w stanie nikomu powiedzieć jak się czuję. Wszystko co w sobie kryłam nie mogło ujrzeć dnia codziennego.
- ____ kawa dla mnie natychmiast! - wrzasnął do mnie dyrektor.
- Dla mnie też, z podwójnym mleczkiem - powiedziała następna, a za nią kolejne dziesięć osób.
Z grymasem na twarzy wyszłam z wielkiego budynku, gdzie mieściła się ta cała korporacja. Wiało rześkie powietrze, które porywało za sobą moje włosy. Uważnie spoglądałam na kafelki chodnika i starałam się nie wchodzić na przerwy pomiędzy nimi. Miłe wspomnienie dzieciństwa. W końcu dotarłam do najbliższej kawiarni i złożyłam zamówienie. Czy było mi ciężko niosąc dziesięć gorących opakowań kawy? Owszem, ale już się przyzwyczaiłam. Robiłam to zbyt często. Przez to wszystko ledwo widziałam gdzie idę.
Powoli stawiałam kroki, przy tym próbując nie wylać wszystkiego.
- Może ci pomogę? - usłyszałam niski głos należący do mężczyzny.
Przez te wszystkie opakowania kawy nic nie widziałam. Po chwili chłopak zabrał ode mnie parę kubeczków. Powoli uniosłam wzrok. Czy mi się zdawało? Nie, to na pewno nie był sen. Jakby na pstryk palców wyszły zza chmur promienie słońca, które jeszcze bardziej oświetliły jego twarz. Blond włosy pod wpływem wiatru łagodnie falowały. Uśmiechał się do mnie.
- J.... - zająknęłam się - ja.... Nie potrzebuję pomocy - próbowałam zabrać od niego kawę, jednak on odsunął się.
- Nie ma sprawy. Pomogę ci - zaśmiał się cicho - Jestem Kris.
- Wiem kim jesteś - powiedziałam nieufnie - jeśli chcesz mi pomóc to chodź.
Nie spojrzałam na niego. Bałam się. To było zbyt piękne żeby było prawdziwe. EXO. Kris.
- Może mi się przedstawisz? - dobiegł do mnie radośnie.
- Chyba... Nie widzę takiej potrzeby - uniknęłam jego spojrzenia ponownie.
- Dobra nie żartuj ______ -  nagle przystanęłam i spojrzałam na niego z wybałuszonymi oczami.
Kris jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wymówił moje imię. Natychmiast przyłożył sobie rękę do ust.
- Skąd... Ty... Skąd znasz moje imię? - oburzyłam się.
- Eh... - poprawił nerwowo włosy - ten... No bo ja właśnie... Y... Dyrektor mi powiedział! - wskazał na mnie palcem.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo. Bez dalszego prowadzenia dyskusji poszłam dalej. Pomimo tego, że jako fanka kochałam go ponad życie, to teraz miałam ochotę żeby stamtąd poszedł.
Minęło parę godzin od tego co mnie spotkało. Nadal starałam sobie poukładać to wszystko w głowie. Jednak nie mogłam znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia, dlaczego znał moje imię. Jestem przecież nikim. Na pewno nie powiedział mu tego dyrektor.
Pogrążona w myślach, odniosłam pudło z dokumentami do magazynu. Wracając mijałam salę taneczną.
- Hej! - usłyszałam znajomy głos - _____! Poczekaj na mnie!
Odwróciłam się i wtedy stało się coś czego już naprawdę bym się w życiu nie spodziewała. Ja i Kris znaleźliśmy się niebezpiecznie blisko. On niechcący tak się rozpędził, że wpadł na mnie. Oboje wylądowaliśmy na podłodze. Chłopak niestety zamiast od razu się podnieść, usiadł na moich nogach.
- Jaaaah!!!! - krzyknęłam, próbując się wydostać - złaź!
- Aigo... Wiesz jak długo cię szukałem? - westchnął - mam do ciebie pytanie - spojrzał na mnie, przygryzając kusząco dolną wargę.
- Niby jakie? - nadal próbowałam się wydostać.
Kris powoli przysunął się bardzo blisko. Znalazł się tuż nade mną. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Chłopak zablokował moje ręce i nogi. Nie miałam z nim w tej chwili szans. Miał bardzo silny uścisk. Jego twarz jeszcze bardziej się przybliżyła. Jego oczy wpatrywały się we mnie tak intensywnie. Czułam nad sobą jego ciepło i bicie serca. Z każdym centymetrem coraz bardziej i bardziej. Pachniał męskimi perfumami. Po chwili nasze nosy się zetknęły. Myślałam, że nie posunie się dalej, ale się myliłam. Powoli przekrzywił głowę i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Czas dla mnie się zatrzymał. Była tylko ja i on. Oboje w tej naszej innej rzeczywistości. Chłopak przerwał i powoli się podniósł, z uśmiechem od ucha do ucha. Po chwili podniósł się i zostawił mnie na podłodze. Chłopak jeszcze raz się do mnie odwrócił.
- Dziękuję za uratowanie mnie - powiedział cicho.
- Co? Nie rozumiem. Przed czym? - szybko się podniosłam.
- Przed rzeczywistością - rzucił i odszedł.


[Kyuhyun] Sztuka milczenia

(Ostrzegam, że nie jest to w formie typowego scenariusza, a bardziej zwykłego opowiadania, tyle że tutaj wstawiacie siebie jako główną bohaterkę - miłego czytania ^^)

Cała ta wycieczka mi się nie podobała. Wolałam zostać w swoim rodzinnym mieście w Polsce, razem ze swoimi przyjaciółmi, a nie szwędać się po nieznanych mi zakątkach ulic Seulu. Moi kochani rodzice jak zwykle chcieli mi uprzykrzyć życie. Niby rodzinny wyjazd, ale wcale go nie przypominał. Za każdym razem gdy tylko chodziliśmy coś zwiedzać, musiała z nami chodzić walnięta przewodniczka z chorągiewką w dłoni. Cały czas liczyłam dni, godziny i minuty do powrotu. 
- Moi drodzy! Za chwilę dołączy do nas inna grupa z Polski - powiedziała przewodniczka - Razem z nimi udamy się wspólnie do aqua parku.
- Co to niby za grupa? - zapytałam spode łba.
- Są to emeryci - uśmiechnęła się do mnie sztucznie.
No tak, jeszcze tylko tego brakowało. Musiałam szybko coś wymyślić, bo inaczej będę musiała oglądać bardzo seksowne panie 60+ w bikini. Dopytałam się, gdzie pójdą jak tylko skończą. Gdy już zdobyłam tę informację, po cichu zniknęłam z pola widzenia całej wycieczki. Moi rodzice na mnie nawet nie zwracali uwagi, więc nie miało to większego znaczenia dokąd pójdę. Znalazłam się na jakiejś bardzo ruchliwej ulicy. Ludzi było tyle, że ledwo oddychałam. Nie miałam nawet kogo zapytać o drogę, przecież nie znałam koreańskiego na tyle. Umiałam zaledwie przedstawić się, przeprosić i zapytać o to gdzie znajduje się toaleta. Nie zważałam na to i szłam przed siebie. 
Spędziłam jakąś godzinę na swobodnym przechadzaniu się po tłocznych ulicach. Zdążyłam sobie w między czasie zakupić pysznego shake'a. Nagle usłyszałam jakiś przeraźliwy trzask. Natychmiast przylgnęłam plecami do ściany. Gdybym tego nie zrobiła, staranowałby mnie jakiś idiota. Ludzie powysiadali z samochodów i zaczęli uciekać. Zaczęłam nerwowo szukać sposobu ucieczki. Po chwili na całej ulicy zaczął rozprzestrzeniać się gaz łzawiący. Zakryłam usta i nos ręką i zaczęłam biec po omacku. Zauważyłam, że wszędzie dookoła jest policja. Uciekałam ile sił w nogach. 
- Proszę pani! - krzyknął do mnie jakiś policjant - Proszę się zatrzymać!
Nie zwróciłam na niego uwagi i uciekałam dalej. Mijałam coraz to kolejne ulice, będąc coraz dalej od miejsca, w którym miałam ponownie spotkać rodziców. Po jakimś czasie już zmęczona zwolniłam trochę. Rozejrzałam się. Na prawo były kolejne uliczki, a na lewo park. 
- Proszę pani! - usłyszałam krzyki z daleka.
Obejrzałam się za siebie. Policja nadal za mną goniła. Nie zważając na zmęczenie pobiegłam do parku. Siły powoli mnie już opuszczały, dostawałam zadyszki. Po raz kolejny obejrzałam się za siebie. Nie widać było śladu policji, czy kogo kol wiek. Nagle przywaliłam w coś bardzo mocno. Podniosłam się i rozmasowałam bolące czoło. Przede mną stała około dwumetrowa blacha. Wyglądało to jak jakieś ogrodzenie.
- W parku? Serio? - spojrzałam znów za siebie.
Policjant biegł już powoli i rozglądał się za mną. Serce ponownie stanęło mi w gardle. Spięłam wszystkie mięśnie i podjęłam się przedostania się za ogrodzenie. Ostrożnie przełożyłam nogę. Za ogrodzeniem znajdowała się spora liczba ludzi. Wszędzie były reflektory i kamery. Lepsze to niż spocony policjant. Powoli przełożyłam drugą nogę. Starałam się złapać równowagę, ale w jednej chwili spadłam. 
- Aaaa - usłyszałam czyiś krzyk. 
Podniosłam się natychmiastowo. Los chciał żebym staranowała sobą jakiegoś chłopaka.
- Przepraszam! Przepraszam! - powiedziałam po koreańsku.
Szatyn ostrożnie się podniósł i otrzepał spodnie. Stał do mnie tyłem, więc nie widziałam jego twarzy. Po chwili wypowiedział jakieś słowa po koreańsku, których nie zrozumiałam. Niestety z tonu jego głosu wywnioskowałam, że nie był zadowolony. Przygryzłam wargę. Próbowałam opanować swój oddech, cały czas odczuwałam spore zmęczenie tym moim całym maratonem z policją w tle. Chłopak nareszcie się odwrócił. Gdy tylko ujrzał moją twarz, cała jego złość jakby zniknęła. Nagle poczułam coś. Moje serce zabiło mocniej, a mój żołądek zdawał się odmówić mi posłuszeństwa. 
- Przepraszam - zrozumiałam z jego słów.
Po chwili wyciągnął z kieszeni telefon. 
"Skąd jesteś?" usłyszałam głos programu w jego telefonie. Ja również czym prędzej sięgnęłam po swój telefon. "Polska". Chłopak uśmiechnął się do mnie i znowu zaczął coś wpisywać. 
"Jesteś cała?" - zrobił zasmuconą minę.
"Nic mi nie jest" - uśmiechnęłam się sztucznie. Tak naprawdę strasznie bolały mnie plecy.
"Widzę, że jest niedobry. Wynagrodzić ja ci" - zaśmiałam się gdy tylko to usłyszałam, uroki tłumacza.
"Nie wiem nawet gdzie jestem" - skrzywiłam się.
"Moje imię to Kyuhyun" 
"Jestem _______" - uśmiechnęłam się.
Po kilkunastu minutach dałam się namówić na mały deser. Byłam potwornie głodna przez tą calą zabawę w berka. Kyuhyun zaprowadził mnie do małej kawiarenki. Najbardziej jednak zadziwiło mnie to, że założył maskę na twarz. 
"Czemu nosisz maskę?" - zapytał telefon.
Chłopak wyraźnie się zmartwił tym pytaniem. 
"Jestem trochę chory" - kaszlnął.
Trochę mnie to niepokoiło, ale postanowiłam, że nie zwrócę na to uwagi. 
Spędziłam w towarzystwie Kyuhyuna blisko dwie godziny. Pomimo tego, że poprzez telefon trudno jest się dogadać, to było to wspaniałe. Niby tak naprawdę nie rozmawialiśmy ze sobą, ale jednak to mi w zupełności wystarczało. Śmiałam się razem z nim, dużo żartowałam i pytałam o wszystkie zwyczaje panujące w Korei Południowej. On również zadawał mi wiele pytań. Najwięcej związanych z moją osobą. 
"Ja... Chyba muszę już iść" - położyłam telefon na stole i zdjęłam płaszczyk z krzesełka.
Kyuhyun wzdrygnął się. Szybko napisał kolejną wiadomość.
"Spotkasz się ze mną jeszcze?" - wstał z miejsca.
Spojrzałam na ziemię. Dobrze wiedziałam, że nie będzie to takie proste, choć bardzo tego chciałam. Kyuhyun widząc moją reakcję, wziął mój telefon. Spojrzałam na niego pytająco. Po chwili przekazał mi telefon.
"Teraz będziemy w kontakcie" - uśmiechnął się
Zabrałam swoje rzeczy i bez słowa opuściłam tamto miejsce. Ostatni raz obejrzałam się za siebie. On stał za szybą i ciągle się uśmiechał. Zdezorientowana pobiegłam przed siebie. Po chwili poczułam w kieszeni wibrację. Przystanęłam na chwilę i wyciągnęłam telefon. Wiadomość od nieznanego numeru. "Chyba już nigdy o tobie nie zapomnę. Kyuhyun". Uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam na poszukiwania rodziców.