piątek, 31 maja 2013

[Himchan - z dedykacją dla Lea Choi] Misja: Uszczęśliwić

Ten chłopak chyba nigdy nie dostał kosza od dziewczyny. Raczej było na odwrót - to on nie mógł się od nich opędzić! Jak przecież można nie ulec tym pięknym, głębokim oczom czy samej pociągającej sylwetce. Himchan był po prostu idealny. Jeszcze do tej jego całej perfekcji doszła sława, co stopniowo wywoływało coraz większą falę zachwytu. Cóż, nie ma na tym świecie ideałów. Ten chłopak może i był cudowny na zewnątrz, ale wewnątrz kryło się coś ciemnego. Większość ludzi miało go za pełną życia, optymistyczną istotę. Niby jakoś to się miało do rzeczywistości, ale w stosunkowo małym procencie.
Himchan miał honor. Zawsze wiedział, gdzie jest jego miejsce. Nie wywyższał się, nie pchał, gdzie nie trzeba. Wzorowy uczeń, zawsze uśmiechnięty i pomocny dla każdego. Jednak... no właśnie, zawsze musi być jakieś "jednak". Tylko ja poznałam go na tyle, żeby odkryć, jak wiele ten człowiek ma zmartwień. Pod tym pięknym (niby szczerym) uśmiechem, skrywał się smutek i osamotnienie. Chyba tylko ja to widziałam. Od początku naszej znajomości, stopniowo udawało mi się go jakoś nastawić na tę "szczęśliwą" stronę, ale wciąż widać było jakieś zmartwienie, jakiś problem. Za każdym razem, gdy go o to pytałam, odpowiadał jedynie "Czemu o to pytasz? Nie widzisz, że mam dobry humor?" bądź "Nie chcę o tym rozmawiać". Często na samą wzmiankę reagował dziwnie i zawsze zmieniał temat. Martwiło mnie to, ale starałam się to ukrywać jak najlepiej i nadal starać się go rozweselić, jak tylko się dało.
- Oppa! Nie dźgaj mnie! To boli! - odskoczyłam, gdy tylko poczułam na plecach jego palce.
Chłopak zaśmiał się i wyszczerzył zęby.
- Ty wtedy tak śmiesznie krzyczysz - powiedział, powstrzymując się od śmiechu.
- Zawsze mi to robisz! To nie fair! - krzyknęłam, próbując dać mu po głowie, niestety jego wzrost i masa mięśniowa skutecznie stłumiły mój bunt.
- Himchan! Chciałam ci coś powiedzieć! Możesz przestać?! - nadal starałam się mu wyrwać, bezskutecznie.
- Tym razem to ty zaczęłaś - puścił mnie i odsunął się o dwa kroki.
- Dobra - westchnęłam, poprawiając włosy - Masz dzisiaj wolny wieczór, czy znowu jedziesz na próby, czy co ty tam musisz robić? - położyłam ręce na biodrach.
- Dzisiaj... - zastanowił się - chyba... nie, dzisiaj nie - popatrzył na mnie z ukosa.
Najwidoczniej zapomniał jaki dzisiaj był dzień - moje urodziny. Było już po południu, a on nadal nie złożył mi życzeń, ani nic z tych rzeczy. Nie ukrywałam swojego niezadowolenia.
- Przyjdziesz dziś do mnie? - zapytałam w końcu - jakoś tak koło 17?
- Nie wiem, czy o tej porze akurat nie mam obiadu w domu, czy coś, ale postaram się przyjść. 17 pod twoim domem?
- Okej - skinęłam głową.
- To co? Pizza? Czy znowu klasycznie kimchi? - zapytał kładąc rękę na moim ramieniu.
- Pizza - powiedziałam pewnie, po czym oboje poszliśmy w kierunku pizzerii.
Nadeszła godzina 17. Nie zakładałam na siebie nic szczególnego, dobrze wiedziałam, że mój przyjaciel nie dba o to, jak wyglądam. Zwykła baseballówka i jeansy w zupełności wystarczały. Wyjrzałam za okno - on już tam stał i czekał. Nie zwlekałam i szybko wybiegłam do niego przed dom.
- Jednak się udało? - zapytałam, uśmiechając się.
- No widzisz... W dniu urodzin, jak mógłbym się spóźnić - powiedział, wyjmując z kieszeni małe pudełeczko.
Gdy tylko zobaczyłam, że trzyma coś w kieszeni, od razu zwolniłam krok. Podeszłam do niego spokojnie i wzięłam paczuszkę do ręki. Himchan uśmiechnął się tak, że prawie tego nie było widać, ale... był to szczery uśmiech. Taki, który widzę u niego rzadko.
- No otwórz - zachęcał.
Ostrożnie zdjęłam niebieską wstążeczkę i odkryłam wieko. W środku spoczywała złota bransoletka. Na cienkim łańcuszku były zaczepione małe, szafirowe kuleczki. Była prześliczna, taka precyzyjna. Nigdy w życiu nie widziałam podobnej.
- Gdzie ty znalazłeś tak piękną rzecz? - zapytałam zadziwiona.
- Zdziwisz się, jak ci powiem - oblał się delikatnym rumieńcem.
- No powiedz.... - klepnęłam go lekko w ramię.
- Ale mnie nie wyśmiejesz? - upewniał się.
- Na pewno nie - uśmiechnęłam się do niego.
- Sam ją zrobiłem - odwrócił wzrok nieśmiało.
Zatkało mnie. Wiedziałam o nim prawie wszystko, ale nie miałam pojęcia, że potrafi tworzyć tak piękne rzeczy.
- Wow - otworzyłam szeroko oczy - masz talent - westchnęłam - pomożesz mi ją założyć?
Podałam mu bransoletkę. Himchan wziął biżuterię i delikatnie zapiął mi na nadgarstku.
- Pasuje do ciebie - powiedział, unosząc głowę.
Wtedy stało się coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Gdy podniósł głowę znad mojego nadgarstka, jego twarz znalazła się nie więcej jak centymetr od mojej. Patrzyłam mu w oczy, lekko przerażona. Nie wiedziałam co mam robić. Nagle zaczął się do mnie zbliżać. No, nie miał daleko, więc nie minęła sekunda, a  on już mnie całował. Poczułam się dziwnie. Przez chwilę nie docierało do mnie to, co właśnie robiliśmy. Dopiero, gdy poczułam, że jego dłoń dotyka mojej szyi, ocknęłam się.Natychmiast go od siebie odepchnęłam.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, dotykając swoich ust.
- Ja przepraszam... Myślałem, że tego chcesz... - powiedział wyraźnie zmieszany.
- Że tego chcę?! O czym ty mówisz? - nie miałam pojęcia, o co mu chodziło.
- Przecież... Myślałem, że ci się podobam... - westchnął, drapiąc się po głowie.
- To źle myślałeś... Jesteśmy przyjaciółmi.... To nie to samo, co związek - zdenerwowałam się, ale starałam się opanowywać swój głos.
- Ale... dawałaś mi sygnały... Nie rozumiem...
- Przepraszam... - złapałam się i zaczęłam biec w kierunku domu, trzymając nadal w dłoni pudełeczko po bransoletce.
Minęły dwa dni. Nie mogłam spać. Nie mogłam jeść. Nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Dlaczego tak źle się czułam? Każde słowo przechodziło przeze mnie jak przez mgłę. Pojawiało się i od razu znikało. Cały ten czas spędziłam w łóżku, zastanawiając się, dlaczego tak mi źle. Owszem, to mój najlepszy przyjaciel, ale to był zwykły kosz. To nawet nie były wyrzuty sumienia. To był smutek, jakiego jeszcze w życiu nie doświadczyłam.
Dlaczego tak bardzo go polubiłam? Dlaczego przez cały czas, gdy z nim przebywałam, towarzyszyło mi to dziwne uczucie? Dlaczego za każdym razem, gdy mówił mi o czymś co mnie kompletnie nie interesuje, słuchałam z wyjątkowym zaciekawianiem? Miałam zbyt wiele pytań, a za mało odpowiedzi. Każda chwila z nim spędzona, był czymś, czego nie chciałam zamienić na nic w świecie. Każde jego słowa traktowałam jak największe mądrości. Jego nawet najmniejszy sukces, był dla mnie czymś niezwykłym. Ciągłe wyczekiwanie na wiadomość, czy telefon. Chciałam jego uznania, zadowolenia, szczęścia...
Wtedy mnie oświeciło... To uczucie podczas pocałunku.... To było jedynie uczucie strachu, że może nie jestem dla niego wystarczająco dobra. To było coś, co wszystko zniszczyło. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo jestem w nim zakochana i zwyczajnie się tego przestraszyłam.
Zerwałam się z łóżka, niczym poparzona. Bransoletka od Himchana nadal spoczywała na moim nadgarstku. Szybko się przebrałam i uczesałam, po czym wybiegłam z domu jak torpeda. Pobiegłam prosto do jego domu, niestety, nie zastałam go tam. Następnym miejscem, jakie przyszło mi na myśl to wytwórnia. Miałam tam dosyć daleko, ale udało mi się całe szczęście złapać ostatni autobus. W niecałe pół godziny byłam pod jego wytwórnią. Nadeszła znowu pewna chwila niepewności. Stałam tak, zaciskając pięści i starałam się nie uciec. W końcu zebrałam się na odwagę i weszłam do środka.
Nikt nie był zaskoczony moją wizytą. Od razu dostałam wytyczne odnośnie tego, gdzie znajduje się w chwili obecnej Himchan. Dowiedziałam się też, że od dwóch dni nie opuszcza wytwórni, ćwicząc do upadłego. Biegłam po schodach jak szalona, myśląc tylko o tym, czy aby nie jest jeszcze za późno. Dotarłam do sali treningowej. Złapałam za klamkę i lekko nacisnęłam. Drzwi od razu się uchyliły. Przez szparę nie widziałam zbyt wiele. Otworzyłam je odrobinę szerzej.
- Cholera! - usłyszałam przeraźliwy wrzask Himchana.
Odszukałam go wzrokiem. Chłopak stał pod lustrem, wyraźnie zdenerwowany. Po chwili poleciała muzyka i szatyn zaczął znów tańczyć. Po pierwszej minucie potknął się i poleciał do przodu. Siedział tak przez chwilę, po czym z całej siły uderzył pięścią w podłogę. Wystraszyłam się i zakryłam usta dłonią. Do moich oczu powoli napływały łzy. Przypatrzyłam się, na jego dłoni pojawiła się krew. Otworzyłam drzwi szerzej i wbiegłam do niego.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam, łapiąc do za poszkodowaną dłoń.
Chłopak próbował ją zabrać, ale skutecznie ją przytrzymałam i owinęłam swoją chustką.
- Odbiło ci?! - uderzyłam go w pierś.
Dopiero wtedy poczułam, że po policzkach spływają mi ciepłe łzy.
- Dlaczego to robisz?! Po co mi to robisz?! - zaczęłam go uderzać lekko pięściami, aby dać upust swojej złości - Dlaczego musiałeś spowodować, że się w tobie zakochałam?! - w końcu z tej całej bezradności oparłam głowę o jego tors.
Chłopak objął mnie i przycisnął do siebie.
- To dlaczego wtedy uciekłaś? - zapytał cicho.
Odsunęłam się od niego i spojrzałam mu w oczy. Jego spojrzenie było obojętne, nie wyrażało żadnych emocji.
- Ze strachu - powiedziałam poważnym tonem.
- Przed czym? - w jego głosie było słychać cień zaniepokojenia.
- Przed tym, że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobra - westchnęłam, powstrzymując się od kolejnej fali łez.
- Ty? - zaśmiał się - Wystarczająco dobra?
- Tak! Właśnie ja! Nigdy nie będę wystarczająco dobra, żeby cię uszczęśliwić!
- Chyba sobie ze mnie żartujesz....
- Nie... Zawsze chciałam, żebyś był szczęśliwy, ale... ty zawsze miałeś w sobie ten cień smutku.... - zaczęłam  nerwowo zaciskać pięści.
- Cień smutku dlatego, że zawsze myślałem, że nie będę dla ciebie wystarczająco dobry, że uciekniesz tak, jak zrobiłaś to dwa dni temu i nigdy nie wrócisz, a to wszystko dlatego - podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie - że cię kocham.
- Himchan... wybaczysz mi kiedyś? - zapytałam błagalnym tonem.
- Już ci wybaczyłem.
Brunet pocałował mnie. Przez moje ciało przepływało teraz tysiące motyli. Każdy najmniejszy kąt wypełniała nieskończona radość i spełnienie. Misja: Uszczęśliwić - wypełniona.


~~~~~~~
Liczę na wasze komentarze! Jeśli lubisz czytać mojego bloga, dodaj go do "Obserwowanych" ^^

Mam nadzieję, że Wam się spodobało :D 

piątek, 3 maja 2013

[Jongup - z dedykacją dla Ani Adamczyk] Rycerz


Z Jongupem znamy się od dawna. Nigdy co prawda nie byliśmy blisko, czy coś w tym stylu. Po prostu jako znajomi z jednej szkoły. Co dzień mówiliśmy sobie "cześć" na korytarzu. Za każdym razem pokazywał te swoje białe zęby i kłaniał się zabawnie. Na tym niestety kończyły się nasze stosunki, choć... było parę momentów... gdy wydawało się, jakbyśmy byli na prawdę blisko.
Pewnego dnia, gdy dziewczyny naśmiewały się ze mnie, stanął w mojej obronie. Nawet nie pamiętam jaki to był dzień, ani jaka pora dnia. Za to... nie mogę dotąd zapomnieć jak stanął przede mną i rzucił "przybył twój rycerz" żartobliwie. Uśmiechał się potem do mnie w taki... cudowny sposób, jakby to był jeden z tych... lepszych dni.
- Musisz mu powiedzieć - zachęcała mnie Hana.
- Chyba żartujesz! Nie zrobię z siebie jeszcze większego pośmiewiska! - westchnęłam, biorąc do buzi kolejną porcję ryżu.
- I co? Będziesz tak do końca życia siedziała i patrzyła, jak ci ucieka sprzed nosa? - zaczęła Seomin.
- ____ musisz wziąć się w garść - blondynka (Hana) zabrała mi pałeczki - po pierwsze, przestań się obżerać!
- Ej! Oddawaj! - próbowałam jej wyrwać siłą moje pałeczki, niestety na darmo.
- Może... Zaproś go do kina... I... pójdziecie na jakiś bardzo romantyczny film i... podczas miłosnej sceny... powiesz mu co czujesz! - brunetka (Seomin) zaczęła podskakiwać w miejscu.
- Tak i może jeszcze mu się oświadczę? - oparłam się o stół - coś innego - machnęłam ręką.
- To może... Któraś z nas mu powie? Skoro ty nie chcesz mu powiedzieć... - Hana nie dawała za wygraną.
- Nie... Zbyt przereklamowane - znów ciężko westchnęłam.
- Wiem! Napiszesz mu list! Taki... miłosny... Ale nie wyjawisz kim jesteś! Musisz mu dać wskazówki, a jeśli... będzie szukał... znaczy, że mu zależy!
- Jesteś genialna! - nagle podniosłam się z miejsca i uściskałam czarnowłosą.
Jeszcze tego samego dnia napisałam liścik, który następnego dnia miałam wrzucić niepostrzeżenie do jego szafki. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo trzymałam długopis.
"Nie umiem ci tego powiedzieć... Odkąd Cię poznałam, myślę jedynie o tym, jak wspaniałym człowiekiem jesteś. O tym, że pomagasz tak wielu ludziom. O tym, że masz niespotykane poczucie humoru i potrafisz śmiać się z samego siebie. Zawsze cicho na Ciebie spoglądałam, bo nie byłam w stanie podejść. Pomimo tego, że nie jesteśmy tak blisko, to jednak... jakbyśmy byli bliżej niż reszta. W dwóch słowach napiszę jedynie: lubię cię. Pewnie zastanawiasz się kim jestem, a więc zostawię ci jedynie podpowiedź: Rycerz zwalczy każde zło"
Minął weekend. Właśnie dziś mogłam sprawdzić, czy Jongup będzie mnie szukał, czy też nie. Wiadomość zostawiłam mu w piątek po lekcjach, więc logiczne było, że raczej... tamtego dnia by nie szukał.
- I jak? - dopadła mnie Hana na przerwie - Zostawiłaś? - trzymała kurczowo moje ramię.
- Tak... ale możesz być trochę ciszej? - skarciłam ją, zamykając szafkę.
- O! Popatrz idzie! - potrząsnęła mną.
Jongup szedł w moją stronę, ze swoim jak zawsze bajecznym uśmiechem. Pewnym krokiem zmierzał coraz bliżej i bliżej. Gdy już wydawało mi się, że na prawdę idzie do mnie, wyminął moją osobę i podszedł do jeden ze szkolnych diw i przytulił ją. Ten widok był dla mnie, jak cios w serce. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa.
- Chodź kochanie - powiedziała dziewczyna do Jongupa i oboje, złączeni odeszli, zostawiając po sobie dziurę w moim sercu.
Pobiegłam od razu do toalety. Uginały się pode mną nogi. Nie byłam w stanie opanować oddechu, a łzy same spływały strumieniami z moich policzków.
- Oh... ____ Proszę nie płacz - obie przyjaciółki podeszły do mnie i objęły mnie.
- Jak on mógł...? - szlochałam.
- Gadałam z dziewczynami... Ona ukradła twój list - powiedziała Seomin z grymasem na twarzy.
- Ale... Przecież... Jak?! - oburzyłam się.
- Nazmyślała parę kłamstw i opowiedziała mu to wszystko... No wiesz, jaka ona jest...
- Zamierzasz tak to zostawić? - spytała Hana.
- Nie wiem... - schowałam twarz w dłoniach.
- Ja na pewno tak tego nie zostawię - powiedziała.
Hana chwyciła mocno moją dłoń i pomogła mi wstać, po czym zaciągnęła mnie na korytarz. Nie chciałam, żeby kto kol wiek zobaczył mnie w takim stanie, ale... stało się. Ludzi patrzyli na mnie jakby pytali "O co chodzi?" albo "Co jej się w twarz stało?". Dziewczyna zaciągnęła mnie do końca korytarza, niedaleko stał Jongup razem ze swoją nową "dziewczyną". Spojrzeli na mnie oboje.
- No i gdzie teraz jest twój rycerz? - przyjaciółka zaczęła krzyczeć do mnie.
- Co? - nie miałam pojęcia o co jej chodzi.
- Ej, o co tutaj chodzi? - blondyn wtrącił się.
- O ten tramwaj co nie chodzi! - wrzasnęła do niego.
- Można milej? - zapytał ponownie.
- Między innymi o to, że ta - wskazała palcem na paniusię z boku - jest oszustką.
- Ej! O co ci teraz chodzi?! - MinAh podeszła do nas.
- Ty! Nie napisałaś wcale żadnego listu - Hana oburzyła się.
- Jak nie?! - długowłosa dziewczyna założyła ręce na piersiach i prychnęła.
- Nie ty! Tylko ona! - wskazała na mnie.
- Cisza! - Jongup krzyknął.
Wszyscy ucichli.
- Czy to prawda? - podszedł do MinAh.
- Znaczy... Ja... Oj daj spokój skarbie - zaczęła słodkim głosem.
- Tak - odezwałam się w końcu - to prawda. Ja napisałam ten list.
Wzrok wszystkich skierował się na mnie.
- Chodź ze mną - Jongup złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę wyjścia - a z tobą porozmawiamy później! - powiedział do Minah.
Wyszliśmy przed szkołę. Starałam się na niego nie patrzeć. Bałam się jego reakcji, czy czego kol wiek innego.
- Ja.. Proszę nie zrozum mnie... - nie zdążyłam dokończyć, ponieważ... nagle... on mnie... pocałował...
To było jak wybuchnięcie wszystkich fajerwerek świata. Obejmował moją twarz, a ja stałam jak słup soli i nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się działo. Powoli odsunął się i spojrzał na mnie błagalnie.
- Zawsze mi się podobałaś... Ale nie umiałem Ci tego powiedzieć, a... gdy dostałem list... myślałem od samego początku, że to ty, ale... potem Minah... Nie wiedziałem, po prostu co robić. Wybaczysz mi? - uklęknął przede mną na kolanach.
- Co ty robisz?! - zakryłam usta dłonią.
- Błagam o wybaczenie, jak rycerz - uśmiechnął się, odsłaniając przy tym swoje perłowe zęby.
- Jeszcze się pytasz? - kucnęłam i przytuliłam go z całej siły - mój rycerz - zaśmiałam się.


~~~~~~~~
Czekam na wasze komentarze! Jeśli lubicie czytać mojego bloga, nie zapomnijcie, aby dodać go do "Obserwowanych" ^^